Zostańcie, ile chcecie. Parafia we Lwowie jak z gumy: opiekuje się uchodźcami i wysyła pomoc dalej

Aktualności

Zostańcie, ile chcecie. Parafia we Lwowie jak z gumy: opiekuje się uchodźcami i wysyła pomoc dalej

Ksiądz Grzegorz Draus z parafii św. Jana Pawła II we Lwowie w ferworze załatwiania spraw. W parafii codziennie nocuje blisko 200 uchodźców z całej Ukrainy. Stąd też wysyłane są dary w głąb kraju do najbardziej zbombardowanych miejscowości (Fot. Monika Żmijewska)

Ksiądz z pralki ucieszył się tak samo, jak i z nasion. Choć może ich nawet nie zdąży zobaczyć. Wiele z tego, co przybywa do Lwowa, wraz ze swoją ekipą od razu wysyła na wschód Ukrainy. Potrzeby są ogromne.

eszcze w pierwszym dniu wojny ks. Grzegorz Draus był na rekolekcjach w Użhorodzie na Zakarpaciu. Kilka godzin później już wracał do swojej parafii św. Jana Pawła II w południowej części Lwowa. A zaraz potem z wolontariuszami i parafianami zaczynał przyjmować przerażonych uchodźców z całej Ukrainy. Z Charkowa, Kijowa, Irpinia, Żytomierza, Zaporoża, Sum, Buczy, Mariupola…

Pomoc dla Ukrainy. Sprawna gromadka.

Pierwsi zjawili się już w drugim dniu wojny. Ksiądz nie dowierzał, że ostatecznie uda się zmieścić ich aż tylu – w niedawno pobudowanym domu parafialnym był przecież tylko jeden gościnny pokój. Zresztą, czy ktoś w ogóle mógł przewidzieć, że dom, w którym na co dzień nie potrzeba łóżek, co raczej krzeseł w salkach do zajęć z dziećmi, nagle stanie się schronieniem dla setek wojennych uchodźców?

Ale dom rozciągnął się niczym guma. Na początku każdy kolejny dzień to kombinowanie, gdzie by tu jeszcze zmieścić materace, jak zorganizować stołówkę czy niewielkie przedszkole, by zająć jakoś umysły dzieci i odciążyć zmęczone matki.

Szybko okazało się, że ekipa ks. Drausa – parafianie i wolontariusze (tych ostatnich jest już około 30) – to sprawna gromadka. Posłań udało się zaaranżować sporo – od wielu tygodni uchodźcy śpią w salkach edukacyjnych, pokojach księży, mieszkaniu proboszcza. On sam śpi w kościelnej zakrystii.

Każdego dnia w parafii średnio nocuje około 200 osób. W trzecim tygodniu wojny wiadomo było, że przez dom przewinęło się ponad 2 tys. osób. Dziś, w 50. dniu inwazji, ta liczba najpewniej się podwoiła, już nawet trudno policzyć, bo rotacja jest olbrzymia. Część uchodźców jedzie do Polski i dalej, część po noclegu w parafii trafia pod inne adresy w zachodniej Ukrainie. Część zostaje. Ksiądz zagubionym przybyszom mówi: – Zostańcie tyle, ile chcecie.

Zostają ci, którzy boją się ruszyć dalej, i ci, którzy nie chcą opuszczać kraju. Często to starsze i chore osoby. Ale też matki z dziećmi. Wszystkich trzeba nakarmić, z wszystkimi porozmawiać, pocieszyć. A najlepiej rozśmieszyć.

O, w tym ksiądz jest naprawdę dobry. Dzieciakom śmieją się do niego oczy, ksiądz ma zawsze w zanadrzu jakiś kawał. Ma niespożyte siły, prawdziwy wulkan energii. Z telefonem w dłoni, w zależności, z kim akurat rozmawia – przechodzi z polskiego na ukraiński, z ukraińskiego na angielski. Odpowiada na dziesiątki pytań, ciągle ma coś do załatwienia, ale nie zapomina o nikim, ma uśmiech dla każdego.

W jednej chwili zagaduje do malucha kręcącego się pod nogami, w drugiej zagląda do dużego namiotu rozstawionego przed domem, gdzie segregowane są dary. W trzeciej ucina pogawędkę z wolontariuszami z polskich (i nie tylko) organizacji pozarządowych, którzy przywożą dary. W czwartej – odbiera telefony w sprawie kolejnych transportów.

A gdy obok przemyka starszy mężczyzna w jarmułce, ksiądz woła: – Rebe, chodź do nas! Mężczyzna macha jednak ręką przepraszająco i biegnie dalej do swoich zajęć. Dom przy Stryjskiej działa bowiem ekumenicznie – do uchodźców przychodzą kapłani prawosławni, chrześcijanie innych obrządków, jest tu nawet maleńka wspólnota chrześcijańskich Żydów, tzw. Żydów mesjanistycznych.

A tymczasem ksiądz załatwia kolejną i kolejną sprawę.

Zło i dobro

Chyba tylko przez jedną chwilę twarz mu się zmienia, gdy podczas rozmowy z nami mówi o traumach swoich podopiecznych.

– Mamy tu rodziny, które ratowały się w ostatniej chwili, ich domy zostały całkiem zburzone. Opowiadają przerażające historie. Mieliśmy uchodźców z wioski z rejonu Irpinia i Buczy [ksiądz mówił o tym, nim jeszcze wyzwolono Buczę i świat dowiedział się o masowych mogiłach – red.]. Ci uchodźcy, którym cudem udało się stamtąd wyjechać, opowiadali o głodzie, zimnie, mordach. O tym, jak Rosjanie rozstrzeliwali ludzi, jak na ulicach leżą trupy, których nie można pogrzebać, jak ciała pożerają dzikie psy… Straszne rzeczy. Przybywają do nas setki zmęczonych, załamanych ludzi. Jesteśmy z nimi, słuchamy ich, płaczemy razem z nimi. Najważniejsze to otoczyć ich opieką, bardzo potrzebują odpoczynku i wytchnienia. Większość doświadczyła strasznego zła, to, co się dzieje, to jakaś straszna ciemność – mówi ksiądz z przygnębieniem.

Za chwilę jednak się rozpromienia, bo podchodzi jakiś malec, a ksiądz kończy: – Ale jednocześnie w tym samym czasie, kiedy ma miejsce tak straszne, wręcz szatańskie zło, tyle dobra do nas płynie, tyle solidarności, tyle darów. To niesamowite światełko.

I znów uśmiecha się szeroko. I opowiada, jak wysyła swoich podopiecznych ze wschodniej Ukrainy na wycieczki po Lwowie z przewodnikiem (“ponoć to jedyne obecnie zorganizowane grupy turystyczne” – żartuje ksiądz). Jak terapeuci, którzy wcześniej w parafii zajmowali się dziećmi z autyzmem, teraz pomagają wolontaryjnie wszystkim maluchom Jak potrzebujący dorośli mogą porozmawiać z psychologami. Jak dzieci zachwycone są zajęciami jazdy konnej na hipodromie, do którego rzut beretem.

Między kolejnymi telefonami ksiądz zaprasza na obiad. Nie możemy, bo czasu mało, a przed nami jeszcze Czerwonohrad, do którego także wieziemy dary (zebrane przez Stowarzyszenie Dom Wschodni – Domus Orientalis) i skąd zabieramy do Polski uchodźców.

Gdy po jakimś czasie po raz kolejny przyjeżdżamy do Lwowa z transportem Domu Wschodniego (m.in. z pralką, produktami żywnościowymi, produktami dla dzieci, nasionami, a nawet ziemniakami i cebulą), ks. Draus znów wita nas uśmiechnięty.

Wyjmuje notesik i wypytuje nas o nazwiska.

– A księdzu one po co? – droczymy się.

– Będę interweniował, gdyby np. zatrzymali was na granicy. A teraz chodźcie na coś ciepłego – ripostuje ksiądz. Tym razem idziemy

Niedługo później, już po wyładowaniu darów i posiłku, który dostajemy od uczynnych wolontariuszek, ksiądz się znów materializuje w pobliżu. Wraz z nim – panie z Kijowa i Charkowa z dziećmi. – A teraz malutki apel – mówi ksiądz.

I już wiemy, po co spisywał nasze nazwiska. Od uchodźczyń dostajemy… imienne dyplomy z podziękowaniem za pomoc “doświadczonym cierpieniem wojny mieszkańcom naszego kraju. Jest ona jak płomyk nadziei pośród ciemności strachu, cierpienia i utraty wszystkiego”.

My z niedowierzaniem: – Że też ksiądz w ogóle ma jeszcze do tego głowę!?

Ksiądz Draus: – Jeszcze mam, choć dziś już ją chyba raz zgubiłem. Ale się znalazła.

Nowe zadanie

Pochodzi z Lublina, w Ukrainie jest już od prawie 20 lat. Najpierw przez kilka lat w Równem, potem we Lwowie. Kościół i dom parafialny we Lwowie-Sokolnikach przy Stryjskiej 6 udało się postawić dopiero niedawno. Świątynię, po pięciu latach od położenia kamienia węgielnego – konsekrowano w 2020 roku. Dom otwarto niespełna pół roku temu.

Wcześniej jednak przez niemal dekadę parafia ks. Drausa nie miała swojej siedziby – od 2011 roku korzystała z gościnnych pomieszczeń filozoficzno-teologicznego fakultetu Ukraińskiego Uniwersytetu Katolickiego, których użyczył jej ówczesny rektor ks. Borys Gudziak, ukraiński duchowny greckokatolicki, od trzech lat arcybiskup metropolita Filadelfii.

Już na tym etapie widać było, jak współdziałać mogą ze sobą dwa odłamy chrześcijaństwa: wschodni i zachodni i w jakim kierunku – otwarcia na innych –  pójdzie najmłodsza lwowska parafia.

Dziś tworzą ją najróżniejsze osoby: wierni o rzymsko-katolickim i polskim wychowaniu; ci, którzy wcześniej nie mieli żadnych związków z takim kościołem, a tu się odnaleźli; trzy wspólnoty Drogi Neokatechumenalnej; afrykańscy studenci; byli muzułmanie; więźniowie czy pacjenci szpitala psychiatrycznego, w którym posługuje ks. Draus i podlegli mu duchowni i seminarzyści.

W parafii działa Teatr Emanuel, który przez ostatnie 20 lat występował w więzieniach Ukrainy, Polski i Rosji. W parafii działa też Centrum Rodziny, które prowadzi zajęcia dla dzieci w wieku przedszkolnym, w tym także rehabilitacyjne,  jak i kursy dla starszych.

A teraz to miejsce musiało się odnaleźć w zupełnie nowej roli – jako schronienie dla osób uciekających przed wojną. Na krócej, na dłużej, w zależności od potrzeb otrzymali je potrzebujący z różnych stron. 15-osobowa wielopokoleniowa rodzina z Charkowa. Studenckie małżeństwo z Zambii i Zimbabwe uciekające z Kijowa z maleństwem urodzonym kilkanaście dni temu już we Lwowie. Romowie z Zaporoża. Swietłana z kilkuletnim synkiem Jarosławem z Kijowa. Natalia z 9-latkiem i 2-miesięczną córeczką spod Boryspola. I setki innych.

W Parafii nocuje codziennie  blisko 200 uchodźców z całej Ukrainy. Tu docierają transporty darów z Polski. Stąd też wysyłane są transporty humanitarne w głąb Ukrainy.

Do parafii ks. Drausa docierają transporty darów z różnych części Polski. Tylko niewielka część zostaje na miejscu – tyle tylko, by zabezpieczyć potrzeby uchodźców przebywających w parafii. Zdecydowana większość jest ze Stryjskiej na bieżąco wysyłana dalej, do mieszkańców zniszczonych miejscowości na wschodzie. Potrzebują wszystkiego – od produktów żywnościowych, po świeczki i zapałki. Nie mają prądu, gazu, jedzenia, gotują w ogniskach przed zniszczonymi domami. Parafia ze Lwowa stara się więc dzielić wszystkim, co tylko sama dostaje. Raz czy dwa zdarzyło się, że na wschód wysłała niemal wszystko, co miała, jeszcze chwila i nie byłoby czym nakarmić setki podopiecznych parafii. – Ale daliśmy radę, szybko dotarł do nas kolejny transport od dobrych ludzi, nikt tu na miejscu nie był głodny. Jednak gdy widzimy, co się dzieje we wschodniej Ukrainie, jak bardzo cierpią tam ludzie, wiemy, że musimy wysyłać więcej i więcej  – mówi kleryk Witalij Dmytryszyn (sam rodem z Winnicy), który opiekuje się uchodźcami w parafii św. Jana Pawła II. 

I pokazuje wideo przysłane przez jednego z żołnierzy z obrony terytorialnej i wolontariusza ze zrujnowanej Borodianki, który dziękuje parafii za przysłaną pomoc. Położone na północny zachód od Kijowa miasto (obwód kijowski, rejon Buczy), niedawno przejęte przez siły ukraińskie po wycofaniu się Rosjan, to jedno z najbardziej zniszczonych miast obwodu kijowskiego. Władze Ukrainy szacują, że pod gruzami zbombardowanych bloków w Borodiance mogą znajdować się setki ciał. Ci, co przeżyli, próbują jakoś wrócić do życia.

Wideo pokazuje apokaliptyczne obrazy – wypalone bloki, stosy gruzów, zniszczone domy jednorodzinne.

Stojący przed zrujnowanymi budynkami mężczyzna mówi: – Proszę tylko zobaczyć, jak to wygląda… Ci ludzie tutaj naprawdę potrzebują dużej pomocy humanitarnej. Bardzo bym prosił wszystkich o pomoc, wiem, że już bardzo dużo pomagacie, ale jest wielka potrzeba i los tych ludzi m.in. zależy od was…

Nasiona: symbol odradzającego się życia

Gdy na 10 dni przed świętami przyjechaliśmy z kolejnym transportem, jeszcze nim został rozpakowany, ks. Draus pyta nas, co udało się nam przywieźć. Wyliczamy, ks. Draus uśmiecha coraz szerzej. Gdy na końcu wyliczanki wymieniamy jeszcze nasiona, ksiądz rozjaśnia się jeszcze bardziej: – Super!

Nawiązał kontakt z prawosławną parafią w Irpieniu w obwodzie kijowskim, gdzie ocalała jedyna cerkiew. Zapytał, czego im potrzeba. Odpowiedzieli, że m.in. nasion. – Myślę, że to dobry znak. Nasiona to życie, symbol odradzającego się życia. To daje nadzieję – mówi nam ks. Draus.

Parafia zebrała i zakupiła nasiona, wraz z innymi darami przynosili je też parafianie. – Widzę, jak bardzo starają się pomóc, choć sami niewiele mają. Jest wielka wewnętrzna solidarność – mówi ksiądz. W Wielki Czwartek zebrane nasiona poświęcono i wraz z innymi darami wysłano do Buczy i Irpienia. – Może naszej  parafii udałoby się obsiać cały ten zniszczony rejon? – myśli ksiądz.

Teraz – licząc na  pomoc darczyńców z Polski – chciałby bardzo wysłać niewielkie butle gazowe mieszkańcom zrujnowanych miejscowości, pozbawionych prądu i gazu. Póki nie uda się odbudować infrastruktury, nie mają nawet na czym przyrządzić posiłku, gotują na ogniskach przed zniszczonymi domami.

*********

Z ostatniej chwili: W II Dzień Świąt Wielkanocnych (18 kwietnia) o 5 rano kilka rakiet spadło na Lwów, w tym dwie na teren, który leży w granicach parafii, 4 i 5 km od kościoła i domu parafialnego. Jeden z pocisków trafił w serwis opon. Wiadomo już o 7 zabitych (większość to pracownicy warsztatu) oraz o 11 osobach rannych.

*********

Parafię św. Jana Pawła II (Lwów-Sokolniki, ul. Stryjska 6) i jej podopiecznych można wesprzeć m.in. finansowo:

nr konta: Bank Pekao 86 1240 2395 1111 0010 6396 5945

Więcej na stronie parafii: www.welwowie.com

Monika Żmijewski

Gazeta wyborcza